Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem minkę wielce junacką. — Co do mnie, jestem zadowolony, zadowolony niesłychanie, że Mikołaj tak się dzielnie spisał. Z was płaksy nieznośne, które zresztą nic a nic nie znają się na tem.
Nataszka wybuchła śmiechem, mimo że łzy nie oschły jeszcze w jej oczach.
— Czyś list czytała? — szepnęła Sonia.
— Nie czytałam, ale powiedziała mi Anna Michałówna, że wszystko złe przeminęło, a Mikołuszka mianowany oficerem.
— Dzięki Bogu! — Sonia przeżegnała się pobożnie. — Może cię jednak oszukała? Pójdźmy do mamy...
Pawełek chodził dalej po pokoju w milczeniu, z rękami na piersiach skrzyżowanemi.
— Gdybym był na miejscu Mikołki — bąknął od niechcenia — byłbym ich natłukł jeszcze więcej, tych Francuzów, psubratów. Byłbym z ich trupów zrobił cały stos! Tak! tak!... To niegodziwcy i już!
— Siedziałbyś lepiej cicho, ty mały głuptasku!
— Ja nie jestem nim wcale! ale wy jesteście głupie gąski na prawdę, żeby płakać nie wiedzieć czego, zalewać się łzami dla takiej drobnostki!
— Pamiętasz Mikołkę? — spytała Sonię Nataszka po chwili milczenia.
— Czy ja go pamiętam?! — Sonia uśmiechnęła się wzruszając litościwie ramionami.
— Śmiejesz się ze mnie i z mego pytania... widzisz bo Soniu kochana... czy jak przymkniesz oczy widzisz go przed sobą?... Tak całkiem wyraźnie, jak gdyby stał przed tobą?... — tłumaczyła Nataszka wymachując rękami,