Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzucić ojca i dom rodzicielski!... Mogła przecie spodziewać się, że nic z tego nie ujdzie mojemu wzrokowi... Prr... prr... prr!... O! ta bezdenna kobieca lekkomyślność... Czyż to ja nie widzę, że ten bydlak wymuskany, smali cholewki do Amelji i tymczasem nim ją gdzie złapie na boku sam na sam, nogę jej butem przyciska? Wypędzę na cztery wiatry francuzką lafiryndę. Żeby też w mojej córce, nie było ani krzty poczucia własnej godności. Czyż naprawdę tak ją oszołomił, że nic nie widzi ani słyszy? Jeżeli nie dla siebie, to dla ojca, powinnaby mieć bodaj trochę dumy i ambicji szlachetnej. Trzeba jej będzie oczy otworzyć i powiedzieć, że ten wisus myśli o Francuzce i tamtę zjada oczami, na nią zaś ani spojrzy... Ani cienia dumy, ambicji!... Powiem jej to! o powiem!
Wiedział, że skoro córka dowie się o miłostkach Anatola z Francuzką, rozwieje to najpewniej jej ułudy i dotknie do żywego jej miłość własną. Wtedy wygra sprawę, czyli mówiąc innemi słowy, zatrzyma Marję przy sobie, co było jego chęcią i pragnieniem tajemnem. Ta myśl uspokoiła go nareszcie. Zadzwonił na kamerdynera i kazał się rozebrać.
— Djabli nadali i mnie ich na kark sprowadzili, niepytanych i nieproszonych! — mruczał pod nosem, gdy Tykon wkładał nocną koszulę na to ciało suche i żółte jak pergamin, na piersiach obrosłe włosem siwym, gęstym i twardym jak szczecina.
— Czy to mnie już długo na tym świecie?... Po co oni tu zjechali?... Po co?... Żeby mi przewrócić cały porządek do góry nogami... Żeby ich djabli wynieśli jak najprędzej.