Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dliwie. Nie myślcie, że byłbym zdolny do... honor pułku i dla mnie jest najdroższym, a cześć naszego sztandaru tak samo... Postaram się dowieść tego czynem, skoro nadarzy się po temu sposobność. A więc źle uczyniłem, zupełnie źle. Czegóż wam jeszcze więcej potrzeba?
I oczy zaszły mu łzami.
— Tak dobrze, hrabio — wykrzyknął pierwszy Kirstein, zrywając się z krzesła i klepiąc Rostowa przyjacielsko po ramieniu.
— Mówiłem ci przecie — wtrącił Denissow uradowany, że u tego chłopca złote serce. — Dobrze, doskonale, hrabio — stary wiarus w nagrodę za dobrowolne przyznanie się do winy, honorował „junkra“, tytułując go hrabią. — Zostaje ci jeszcze tylko wytłumaczyć się przed pułkownikiem.
— Zrobię wszystko, czego odemnie żądacie, więcej o tej historji nie wspomnę nikomu, na to daję wam słowo szlacheckie. Pułkownika jednak nie będę przepraszał, to jest dla mnie rzeczą niemożebną, przysięgam. Miałbym minę żaka, skazanego na karę, którego jeszcze potem zmuszają całować dłoń karcącą.
Denissow parsknął śmiechem:
— Tem gorzej dla ciebie. Bogdanicz jest zawzięty, możesz drogo przepłacić twój upor.
— Zaręczam ci, że nie robię tego przez opór, nie umiem wysłowić się, wytłumaczyć tego, co doświadczam, dość że nie jestem w stanie...
— Ha, jak ci się hrabio podoba — Kirstein wzruszył ramionami. — A gdzież schował się ten nędznik? — spytał zwrócony do Denissowa.