Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielce niepodobało, a Bogdanicz dzielnie się spisał, karcąc ciebie za to rozrządzenie się samowładne w sprawie tak ważnej. Jesteś tem zgorszony, a w tem twoja wina, nie czyja. Tyś skandal wywołał, a gdy my wszyscy pracujemy nad jego stłumieniem, ty dalej rozgłaszasz brudną sprawę i w dodatku, twoja próżność podrażniona, wstrzymuje cię od przeproszenia, starego, zacnego żołnierza, posiwiałego w służbie i w trudach wojennych. Ciebie to nic nie obchodzi, nieprawdaż? Tobie to obojętne, że pułk, przez taką jedną owcę parszywą, okryje się wstydem — głos Kirsteina drżał lekko wzruszeniem — tobie, który zabawisz między nami rok, dwa najwięcej, aby przejść czemprędzej do głównego sztabu jako adjutant. Nam jednak wiele na tem zależy, żeby nie mówiono, iż w pułku Pawłogrodzkim znajdują się prości, kieszonkowi złodzieje pomiędzy oficerami. Wszak i ty mi słuszność przyznasz Denissow.
Denissow milczący i nieruchomy, targał wąs i kiedy niekiedy rzucał chmurne spojrzenie na Rostowa.
— My, starzy wiarusy, którzy zrośliśmy się z naszym pułkiem i w nim ginąć myślimy; nam cześć jego jest świętością nietykalną. Bogdanicz wie o tem dobrze. Źle się stało, bardzo źle. Gniewaj się, ile chcesz, młodzieńcze. Ja bo nigdy i dla nikogo na świecie, nie owijałem prawdy w bawełnę.
— Ma słuszność, do stu djabłów — wykrzyknął Denissow. — No, Rostow? Cóż ty na to?...
Rostow to bladł, to czerwieniał, przenosząc wzrok ponury z jednego na drugiego:
— Nie panowie, nie osądzajcie mnie tak niesprawie-