Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej mówić. Książę Andrzej patrzał z pod oka na biednego kapitana, który miał minę nieszczęśliwą studenta wyłapanego na jakiejś psocie. Usta do krwi zagryzając, ściskał pięści kurczowo w najwyższem rozdrażnieniu. Wybuchnął nareszcie nie mogąc się dłużej pohamować:
— Wasza Ekscellencjo! — przerwał milczenie tonem ostrym i stanowczym — wysłany z rozkazem do baterji kapitana Tonszyna, zastałem ludzi jego w trzech częściach zabitych. Z koni również została mu zaledwie mniejsza połowa. Dwie armaty były roztrzaskane, a co się tyczy bataljonów, te ulotniły się bez śladu!
Bagration i Tonszyn pożerali wzrokiem mówiącego.
— Jeżeli Wasza Ekscellencja raczy mi pozwolić, to powiem otwarcie, że mojem zdaniem, powodzenie dzisiejszej potyczki z nieprzyjacielem zawdzięczamy głównie bohaterskiej dzielności, wytrwałości i męstwu nieustraszonemu, tak samego kapitana Tonszyna, jak i całej jego kompanji!
Nie czekając na odpowiedź wstał od stołu. Bagration spojrzał na Tonszyna, a nie chcąc uchodzić w tej sprawie drażliwej za niedowiarka, skinął głową potwierdzająco i powiedział Tonszynowi, że może już odejść.
Za kapitanem w tropy wyszedł z izby książę Andrzej.
— Dzięki stokrotne! — Tonszyn ścisnął rękę jego najserdeczniej w obu dłoniach — wyratowałeś mnie książę kochany z tarapaty nie lada!
Książę Andrzej nic mu już na to nie odpowiedział. Oddalił się, patrząc ze smutkiem na zacnego, a tak zapoznanego kapitana. Ciężar nieznośny serce mu przygniatał... Tak mu się wszystko dziwnem wydawało! tak było