Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na drzewcu od sztandaru, a jego niezgrabność wywołała w gronie oficerów śmiechy na pół tłumione.
— Jak się to stać mogło, że zostawiono na wzgórku dwa działa? — spytał Bagration marszcząc brwi. Przechylał się raczej ku partji Gerkowa, która z nim razem gotowała się więcej wydrwić i wziąć na fundusz Tonszyna, niżby miała skarcić niewczesnych żartownisiów, ujmując się za dzielnym kapitanem.
Teraz dopiero, wśród tego poważnego aeropagu, zaczynał pojmować biedny kapitaś, jak wielkiego dopuścił się błędu, opuszczając dwa działa! Dla czegóż raczej nie został i on zabitym! Straszliwe wypadki, które działy się w koło niego, przez kilka godzin; tylu jego żołnierzy położonych trupem na pobojowisku, zatarły w jego pamięci tę fatalną okoliczność. Stał niemy, spiorunowany przed wodzem naczelnym, i dopiero po dłuższej chwili zdołał wybełkotać:
— Nie wiem, Wasza Ekscellencjo... doprawdy... może... brak ludzi... koni...
— Czemuż nie użyłeś kapitanie owych dwóch bataljonów, zasłaniających twoją baterję?
Tonszyn mógł na śmiało odpowiedzieć, że przy jego baterji nie było nawet cienia jakichkolwiek bataljonów, i byłoby to szczerą prawdą. Bał się jednak skompromitować tem jakiego dowódzcę, któremu może wydano taki rozkaz, a on go nie wykonał. Stał więc dalej milczący, z wzrokiem wlepionym bezmyślnie w Bagrationa.
Milczenie przedłużało się, a sędzia Tonszyna, nie chcąc widocznie okazać się zbyt surowym, nie wiedział co ma