Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piechota, konnica i artylerja, zachowały się w tym dniu pamiętnym dla nas, bohatersko! Jak się to jednak stać mogło, że zapomniano na wzgórzu o dwóch działach z centrum? — spytał jakby szukając kogoś wzrokiem po izbie.
O to ani spytał główno-dowodzący, co się zrobiło z baterją na lewem skrzydle, opuszczoną przez wszystkich od samego początku bitwy.
— O ile pamiętam, wydałem rozkaz, aby działa zabrać z tamtąd? — dodał zwracając się do oficera służbowego.
— Jedno było zagwożdżone — oficer zmięszany odpowiedział niepewnie i wymijająco — co się tyczy drugiego... na prawdę... nie wiem... nie pojmuję... Byłem tam obecny przez cały czas... powtórzyłem rozkaz otrzymany i... było tam djabelnie gorąco... — dodał od niechcenia, z miną nader skromną.
Ktoś zauważył, że posłano właśnie po kapitana Tonszyna.
— Wszak i ty tam byłeś książę? — Bagration spytał Bołkońskiego.
— Ma się rozumieć — potwierdził oficer z głównego sztabu. — Tylko żeśmy się przypadkiem rozminęli.
Tu pan oficer uśmiechnął się jak mógł najmilej.
— Nie miałem przyjemności, widzieć tam pana — odciął Andrzej krótko i ostro, jak to było u niego w zwyczaju.
Zapanowało na chwilę milczenie. Ukazał się właśnie w drzwiach izby Tonszyn, który przemykał się nieśmiało pomiędzy temi wszystkiemi matadorami wojskowemi. Jak zwykle zmieszany i zaniepokojony ich widokiem, potknął