Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

docznie. Przymknął oczy i przykucnął pod krzakiem. Zaświtała mu koło ucha jedna... druga kula... Resztę sił wytężył a podtrzymując prawą ręką zwisłe ramię lewe, pomknął dalej w gąszcz leśną. Tam było zbawienie, tam stali rosyjscy tyraljerzy!





XIX.

Piechota napadnięta z nienacka w lesie, uciekała z niego galopem, w rozsypce najzupełniejszej. Jeden z żołnierzy, przejęty trwogą, wymówił te słowa, mające tak straszne w bitwie znaczenie:
— Odcięto nas! Otoczono!...
Na te słowa złowrogie, wszystkim naraz krew w żyłach zlodowaciała z nadmiaru przerażenia.
— Otoczeni!... Odcięci!... Zgubieni!... — krzyczeli w niebogłosy uciekający.
Po pierwszych strzałach, usłyszawszy krzyki, komenderujący oddziałem, domyślił się, że stało się coś fatalnego. Uderzony tą myślą straszliwą, że on, oficer w służbie dotąd nieskazitelny, punktualny w wypełnianiu danych mu rozkazów, może podpaść ostrej naganie i być posądzonym przez Bagrationa o niedbalstwo i zupełną nieudolność, zapomniał w tej chwili o swojej wysokiej godności, którą pysznił się jak paw nadęty, zapomniał o swoim rywalu i podwładnym, nie znającym się na karności wojskowej, a nawet o grożącem mu zewsząd niebez-