Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieczeństwie. Trzymając się siodła oburącz, dał ostrogi koniowi i popędził galopem, aby stanąć na czele oddziału, pod gradem kul, z których na szczęście żadna go nie dosięgła. Pragnął tego jedynie, aby dowiedzieć się, co się stało, naprawić błąd o ile możności i stanąć czystym w obec wodza naczelnego, on, który liczył już lat dwadzieścia kilka służby, wolnej od zarzutu i skazy wszelakiej.
Przebył wreszcie linją nieprzyjacielską najszczęśliwiej i wpadł z drugiej strony lasu w sam środek uciekających, którzy pędzili na przełaj, przez pole, nie chcąc już słuchać żadnej komendy. Była to owa chwila straszliwa, wahania się i niepewności, która częstokroć rozstrzyga o losie bitwy. Czy ten motłoch oszalały z trwogi usłucha głosu wodza, tak dotąd poważanego, czy też będzie dalej uciekał bez zastanowienia? Niestety, nic ich wstrzymać nie zdołało. Lecieli dalej jak opętani mimo desperackich nawoływań jenerała, mimo że ochrypł w końcu z krzyku, nie zważając na jego gesta pełne wściekłości, na usta zapienione, na pięście groźnie zaciśnięte. Szala przechyliła się, trwoga zwyciężyła wszelkie inne względy, kość była rzucona, fatalności nie można było odwrócić.
Jenerał dusił się prawie z krzyku, dym go oślepiał, stanął wreszcie zrozpaczony i bezradny. Wszystko zdawało się stracone bezpowrotnie, gdy Francuzi goniący dotąd za uciekającymi, nagle jak się na razie mogło zdawać, bez powodu wyraźnego, zaczęli sami uciekać i skryli się nazad w lesie, zkąd naraz wyszli rosyjscy tyralierzy. Był to oddział Tymokina, który jeden stał dotąd po-