Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ty zkąd przybywasz książę kochany, że nie wiesz o tem, o czem już gwarzą między sobą fiakry tutejsi.
— Wprost od arcyksięcia, tam zaś nie dowiedziałem się o niczem.
— I nie zwróciłeś na to uwagi, że każdy zbiera na gwałt swoje manatki?
— Nie! — rzucił się niecierpliwie. — Czy dowiem się nareszcie co się stało?
— Co? Tylko tyle! Francuzi przeszli most, broniony przez Auersperga, którego mimo wyraźnego rozkazu Auersperg nie wysadził w powietrze; Murat leci galopem droga ku Bernowi i jeżeli nie dziś, to jutro będzie tu na pewno.
— Jakto? którędy? Ależ skoro most był podminowany, dla czegóż nie wysadzono go w powietrze?
— Ha! możebyś ty mi rozwiązał tę zagadkę, książę kochany? bo zdaje mi się, że nikt, nawet sam Bonaparte, nie wie i już się chyba nigdy nie dowie, dla czego tak się stało, a nie inaczej.
Bołkoński wzruszył gniewnie ramionami.
— Skoro przeszli przez most, armja zgubiona! Zamkną jej odwrót.
— Ba! W tem sęk właśnie... Posłuchaj tylko, mój drogi! Francuzi zabierają Wiedeń jak ci wspominałem, wszystko jest w należytym porządku. Nazajutrz, to jest wczoraj pod wieczór, panowie marszałkowie Murat, Lannes i jenerał Belliard, wsiadają na koń, aby most zbliska oglądnąć. Trzech Gaskończyków, chciej zwrócić uwagę na tę ważną okoliczność... — Panowie! — przemówił jeden z nich — wiecie doskonale, że ów most jest podmino-