Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nakazano odśpiewać w kościołach solenne Te Deum. Kotuzowa mianowano kawalerem wielkiego krzyża Marji Teresy, a cała armja rosyjska miała dostać wynagrodzenie. Dzięki zaproszeniom, które sypały się na niego jak z rogu obfitości z wszystkich stron, Bołkoński musiał poświęcić cały ranek na wizytowanie najwyższych dygnitarzy austrjackich. Gdy skończył nareszcie wizyty, było już późno, około piątej po południu. Powracał zatem do Bilibina, układając w myśli przez drogę list, który chciał ztąd wysłać do ojca. Miał mu w nim opisać wszystkie wypadki dni ostatnich, jak niemniej swój pobyt w Bernie. Osłupiał na razie widząc stojącą wielką i ładowną brykę przed pomieszkaniem Bilibina, napełnioną już do połowy rozmaitemi rupieciami, Franza zaś, sługę Bilibina, starającego się z wysiłkiem nadludzkim wpakować w nią jeszcze jeden olbrzymi tłumok. Książe Andrzej wstąpił do księgarza po kilka dzieł, które chciał przeczytać, i tam jeszcze zatrzymał się trochę dłużej.
— A to co znaczy?! — wykrzyknął z najwyższem zdziwieniem.
— Ah! wasza ekscellencjo! — Franz machnął ręką rozpaczliwie — uciekamy dalej w świat!... ten zbój znów nam na pięty następuje.
— Co się dzieje? — zapytał Andrzej Bilibina, którego twarz zwykle tak obojętna i nieprzenikniona, okazywała jednak pewne wzruszenie, gdy wyszedł na powitanie Bołkońskiego.
— Przyznaj, mój drogi, że to historja zachwycająca z tym mostem... Przeszli przez niego bez wystrzału.
Andrzej słuchał nie rozumiejąc ani słowa.