Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale książę, po przyjęciu tak wielkiego i ważnego Sakramentu pozwólcież mu odetchnąć... skupić myśli. Jakież jest twoje zdanie? — zwróciła się Anna Michałówna z pytaniem do Piotra, który wpatrywał się przestraszony w policzki Katynki płonące rumieńcem gniewu i w twarz drgającą kurczowo księcia Bazylego.
— Pamiętaj księżno, że bierzesz na siebie całą odpowiedzialność za możliwe następstwa — odrzucił Bazyli. — Nie wiesz co czynisz i na co się narażasz.
— Potwór nie kobieta — wybuchnęła Katynka, rzucając się z wściekłością na przeciwniczkę i wyrywając jej znienacka pugilares.
Książę schylił głowę, a ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała.
W tej samej chwili, drzwi tajemnicze, w ścianie ukryte, które tej nocy tyle razy otwierano i zamykano jak najciszej i z największą ostrożnością, otworzyły się z trzaskiem i wyleciała niemi Zofia, oszalała z trwogi, z rękami wyciągniętemi, wołając na głos cały:
— Co wy robicie... — bełkotała rozpaczliwie prawie bezprzytomna — on tam kona, a mnie z nim samą zostawili... samą... samiuteńką...
Katynka upuściła pugilares, po który schyliła się natychmiast księżna. Ta podniósłszy go czemprędzej uciekła prosto do sypialni hrabiego.
Zaledwie ochłonęli cokolwiek z przerażenia, które ich na razie ubezwładniło, także tam pospieszyli zkąd jednak wkrótce wrócili. Twarz Katynki jeszcze bardziej pożółkła i przybrała wyraz surowszy niż kiedykolwiek; a wargę