Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niczko — odpowiedziała, chwytając za pugilares z całej siły, z widocznem postanowieniem nie wypuszczenia go więcej z rąk własnych. — Ale błagam cię, kochana księżniczko, oszczędzaj biedaka, pozwól mu wypocząć po tylu wrażeniach!
Wszczęła się walka między niemi. Księżniczka broniła się dotąd z ustami zaciśniętemi, czuło się jednak, że wkrótce wyrzucą one potok obelg i złorzeczeń. Jej zaś przeciwniczka, zachowała minkę potulną; głos słodziutki i spokój niewzruszony, pomimo ruchów gwałtownych w walce zaciętej.
— Zbliż się Pietrze kochany — krzyknęła na niego Anna Michałówna. — Wszak nie będzie zbytecznym w tej naradzie familijnej, nieprawdaż książę?
— I cóż kuzynie, nic jej nie powiesz? Zkądże napadło cię to milczenie, gdy Bóg wie kto śmie mięszać do naszych spraw rodzinnych, gdy nie umieją nawet poszanować progów umierającego... Podła, nikczemna intrygantko... — wołała zadyszana, szamocząc się z księżną Katynka i ciągnąc ku sobie nieszczęśliwy pugilares.
Gwałtowność jej ruchów pociągnęła naprzód Annę Michałównę, która jednak zdobyczy z rąk nie wypuściła.
— Oh, oh! — mruknął książę Bazyli tonem wyrzutu i powstał nareszcie. — To śmieszne co robicie. Puścież raz, mówię wam!
Księżniczka usłuchała. Widząc że Anna Michałówna trzyma dalej pugilares całą siłą:
— I ty księżno oddaj go mnie — dodał. — Biorę wszystko na siebie... Czego możesz chcieć więcej? Sam go zapytam, co zawiera... Czyś nakoniec zadowolona?