Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lorrain, popijając z wielkim smakiem gorącą herbatę z filiżanki ze starej chińskiej porcelany. Stanął był w drzwiach od małego saloniku, w którym kipiał olbrzymi samowar i gdzie zastawiono stół ciastami i rozmaitem zimnem mięsiwem.
Wszyscy, którzy spędzili tę noc w pałacu, zgromadzili się tutaj, na tej małej stosunkowo przestrzeni. Ściany były okryte zwierciadłami, a mebelki filigranowe, białe ze złotem, były obite perską, mieniącą się jak skrzydła motyla, pyszną jedwabną materją. Tam to wynosił się zwykle Piotr podczas wielkich balów w pałacu. Nie umiejąc dobrze tańczyć, wolał siedzieć na osobności i przypatrywać się zdaleka paniom, które tu zachodziły przejrzeć się w źwierciadłach. Miał co podziwiać, sadziły się bowiem jedna nad drugą, na pyszne toalety, obwieszając się na wyścigi perłami, brylantami i innemi drogocennemi klejnotami. Obecnie w saloniku paliły się tylko cztery świece w dwóch kandelabrach. Na głównym stole i bocznych stoliczkach, pokładziono bez ładu i składu, półmiski z mięsiwem, kosze z ciastami, stosy filiżanek i talerzy. Nie było nikogo w strojnem ubraniu. Potworzyły się dziwne grupy, złożone z osób należących do rozmaitych sfer towarzyskich. Wszyscy rozmawiali pół głosem, okazując każdem słowem, każdym ruchem, zajęcie bezustanne, pochłaniające wszelkie inne myśli i wrażenia, owym wypadkiem spodziewanym lada chwila w sypialni hrabiego Bestużewa. Piotr był głodny, wstrzymał się jednak od jedzenia. Poszukał oczami swojej nieodstępnej towarzyszki i zobaczył, że wśliznęła się ukradkiem na powrót do głównego salonu, gdzie zostali we