Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I znowu zalała się łzami rzewnemi. Nataszka objęła ją miłośnie, zaczęła pieścić i całować, póki Sonia nie uspokoiła się cokolwiek i nie uśmiechnęła do niej słodko z poza łez.
— Nie wierz temu Sonciu kochana! Przypomnij sobie raczej, cośmy uradzili we trójkę z Mikołciem, wczoraj wieczór, po wieczerzy. Zadecydowaliśmy z góry i ułożyli wszystko, już dobrze nie pamiętam jak i którędy, ale tyle wiem, że nam szło gładko jak z płatka, i nie było najmniejszej przeszkody. Przecie brat wujaszka Szynszyna, ożenił się z rodzoną bratanicą, a my już tylko sobie stryjeczni, więc w trzecim stopniu pokrewieństwa. Borys utrzymywał również, że ta sprawa da się załatwić bez wszelkich trudności, bo mu opowiedziałam wszystko, rzecz naturalna. Ty wiesz jak on jest wykształcony, a przytem ma takie złote serce! Nie płacz Sonciu, moja gołąbeczko, moja najdroższa przyjaciółko...
Obsypywała ją pocałunkami śmiejąc się wesoło.
— Wiera zła, niepoczciwa... o tem wiemy od dawna, zostawmy ją zatem na boku, z niczem się przed nią nie zwierzając, ale mimo tego wszystko pójdzie dobrze i ona was przed mamą nie oskarży. Mikołko powie sam co zamyśla uczynić, Julka zaś ani mu w głowie! Wierz mi, Sonciu najdroższa...
Raz jeszcze ją serdecznie ucałowała i Sonia zerwała się nagle, z oczami promieniejącemi na nowo szczęściem i nadzieją najświetniejszą na przyszłość. Była w tej chwili zupełnie podobną do młodego kotka, który czeka tylko na chwilę sposobną, aby skoczyć wszystkiemi czterema łapkami i popędzić za kłębkiem. Wszak cała jego rasa, umie tak wybornie igrać z kłębuszkiem.