Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to odrazu i zapytałam, co mu jest, ale mi odpowiedział, że nic wielkiego. Dowiedziałam się potem, że naczelnik powiatu, przez nieżyczliwość dla Sergiusza Michałowicza buntował naszych włościan. Mąż mój nie przetrawił w sobie jeszcze tej przykrości i dlatego nie chciał ze mną rozmawiać. Ale ja naturalnie uważałam, że nie chce mi nic powiedzieć, bo ma mnie za dziecko, które nie potrafi go zrozumieć.
Odwróciłam się od niego zagniewana i kazałam prosić do herbaty bawiącą u nas Maryę Minisznę.
Po herbacie zaprowadziłam ją do salonu i zaczęłam żywo i głośno rozmawiać o czemś, co mnie nie zajmowało wcale. Mąż chodził po pokoju, spoglądając na mnie co czas jakiś.
Te spojrzenia podniecały mnie jeszcze i śmiałam się ze wszystkiego, co mówiłam i co mówiła Marya Miniszna.
Mąż spojrzał raz jeszcze, nie rzekł ani słowa, wyszedł do gabinetu i drzwi zamknął za sobą. Ale jak tylko wyszedł, wesołość moja znikła tak nagle, że Marya Miniszna pytała, co mi się stało...
Nic jej nie odpowiedziałam, ale czułam, że mi się na płacz zbiera. Co też on tam robi sam, pewnie się gryzie, a przecie gdyby się zwierzył, ulżyłoby mu to z pewnością, ale nie, on chce mnie dręczyć, chce dać uczuć, że go nie zrozumiem, chce mnie upokorzyć i dowieść, że ma słuszność, ale i ja mam słuszność, gdy mi jest nudno, pusto, gdy mi się chce żyć, ruszać, a nie stać na miejscu i czuć, jak życie ulatuje.
Ja chcę z dniem każdym, z każdą godziną iść naprzód, chcę czegoś nowego. A on stoi na miejscu i mnie trzyma. A jakże łatwo byłoby to zmienić! Na to nie potrzeba mnie zawozić do miasta, trzeba być tylko takim, jak ja, nie udawać, nie skrywać się lecz być sobą.
On mi to sam przecie powtarza, czemuż więc nie jest takim? To jego największa wina.