Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za godną siebie. Była to jedna z dwóch córek bogatego niegdyś, obecnie zrujnowanego penzeńskiego obywatela.
Pewnego razu, po nocnej przejażdżce łódką przy świetle księżyca, wracaliśmy do domu; siedząc przy niej, zachwycałem się jej lokami i jej smukłą sylwetką, obciągniętą w żakiecik, i nagle postanowiłem, że to ona. Zdawało mi się tego wieczora, że ona rozumie wszystko, wszystko, co czuję i myślę, a czuję i myślę jedynie o najwznioślejszych rzeczach. W rzeczywistości zaś wszystko polegało na tem, że w żakieciku i w lokach było jej bardzo do twarzy i że po spędzonym wpobliżu niej dniu zapragnąłem jeszcze większego zbliżenia.
Niezwykle dziwną jest rzeczą, jak prawdziwe wydaje się złudzenie, że piękno jest dobrem. Słucha się, jak piękna kobieta mówi głupstwa, a nie słyszy się głupstw, tylko mądrości; choćby mówiła i robiła brzydkie rzeczy, widzi się w tem coś miłego. Kiedy zaś nie mówi ani głupstw, ani brzydkich rzeczy, a jest ładna, to zaraz ma się pewność, że jest ona niezwykle mądra i uczciwa.
Wróciłem do domu zachwycony i uznałem, że jest ona szczytem doskonałości i dlatego godna jest być moją żoną; na drugi dzień poprosiłem o jej rękę.
A przecież jakaż to plątanina! Z tysiąca żeniących się mężczyzn nietylko z naszej sfery, ale na nieszczęście i z ludu, wątpliwe, czy znajdzie się choć jeden, któryby przed ślubem nie był