Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/55

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    tam za kawalerskich czasów różne miałem grzeszki. Musieliście słyszeć.
    Pisarz uśmiechnął się nieznacznie i zapytał:
    — Z tą, Stepaszką?
    — Tak, tak. Otóż, proszą was, nie bierzcie jej do roboty w domu. Rozumiecie, że mi to niemiło...
    — A to pewnie Wania ją wezwał.
    — Mniejsza o to... Cóż rozsypujecie dziś resztą?
    — Zaraz pojadą.
    Otóż i po wszystkiemu. Eugenjusz uspokoił się. Przecież skoro przeżył rok, nie widząc jej, to i dalej tak będzie. „A jeszcze Wasilij Nikołajewicz powie pomocnikowi, a pomocnik jej, to przecież zrozume, że lej nie chcą“ mówił sobie i cieszył się, że wykonał swe postanowienie, choć nie przyszło mu to łatwo. „No, ale wszystko lepsze, jak to upokorzenie wewnętrzne i ten wstyd“. Wzdrygnął się na samą myśl o swem przestępstwie... myślą...