Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chodowi i on chciał odpocząć, gdy na drodze napotkał człowieka, odpoczywającego i posilającego się. Człowiek ten był w średnim wieku, z rozumną twarzą. Siedział i jadł oliwki i podpłomyk.
Zobaczywszy Juljusza, uśmiechnął się i rzekł:
— Witaj, młodzieńcze! Droga jeszcze daleka. Siądź i odpocznij.
Juljusz podziękował i usiadł.
— Gdzie idziesz? spytał nieznajomy.
— Do chrześcian — rzekł Juljusz i, słowo po słowie, opowiedział nieznajomemu całe swe życie i swą decyzję.
Nieznajomy słuchał uważnie, rozpytywał o szczegóły i sam nie wypowiadał swego zdania; lecz kiedy Juljusz skończył, nieznajomy złożył do torby pozostałe jedzenie, poprawił odzież i rzekł:
— Młodzieńcze, nie wypełniaj swych zamiarów — ty błądzisz. Znam życie, a ty go nie znasz. Znam chrześcian, a ty ich nie znasz. Słuchaj, rozważę całe życie twoje, i myśli twoje, i kiedy usłyszysz je odemnie, przyjmiesz tą decyzję, która wyda ci się więcej odpowiednią. Tyś młody, bogaty, piękny, silny, namiętności kipią w tobie. Chcesz znaleźć cichą przystań, taką, w której by namiętności nie niepokoiły ciebie i ty byś nie cierpiał wskutek ich następstw i tobie się zdaje, że znalazł byś takie schronienie wśród chrześcian. Takiego miejsca niema, drogi młodzieńcze, gdyż to, co niepokoi ciebie, znajduje się nie w Cylicyi, nie w Rzymie a w samym