Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

butów, ale nawet sklep cały, nie wyłączając właściciela.
— 6000 marek, śliczne czarne buty, jak ulane, okazyjnie, — rzecze mistrz szewski.
— Pana Florjana grom z nieba nie oszołomiłby w tym stopniu, co owa zawrotna cyfra „sześć tysięcy“.
Jak niepyszny wrócił do domu, a rachując pieniądze przekonał się, że mógłby kupić zaledwie jedno sznurowadło. — Bohater nasz, bo tak pozwolę go sobie nazwać, tego męczennika pióra, pocieszał się myślą, że chociaż o długość sznurowadła zbliżył się do serca ukochanej. —
Postanowił nie tracić nadziei i pieniędzy, a zaprzysiągł sobie oszczędność. Ograniczył do możliwego minimum swe potrzeby. — Obiady jadał co trzeci dzień, a pozycję kolacje i śniadania przeniósł pod rubrykę: zbytki niepotrzebne.
Pan Florjan chudł i oszczędzał, oszczędzał i chudł na przemian, karmiąc się jedynie nadzieją. — A że ten artykuł zawierał w sobie bardzo mało pierwiastków pożywnych, przeto pan Florjan upodobnił się do Piotrowina z grobu powstającego. —
Wreszcie osiągnął sumę niezbędną, sumę 6000 marek. —
Ale... co tu pisać, kiedy panu Florjanowi płakać się zachciało, gdy ujrzał w wystawie sklepowej na butach cenę 12 000 marek.
O kobiety! Jak szatańsko jesteście cudne. Czego nie zrobi mężczyzna dla zaspokojenia waszej próżności i przypodobania się. — I dlatego pan Florjan z filozoficzną rezygnacją ścisnął pas od żywota grzesznego i pozycję obiad przeniósł na miejsce nieco dalsze. —
Męczennik kobiecego uroku, chudł z kinematograficzną szybkością, natomiast żółwim krokiem zbliżał się do sumy 12 000. —