Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Florjan, pomimo całego przywiązania do rodzinnej pamiątki, od tej chwili znienawidził swoje buty, nawet miał za złe wujowi, że nie wybrał się w podróż pośmiertną boso, coby spadkobiercy ułatwiło sytuację życiową.
Kto nie zna miłości, ten żyje szczęśliwy, a pan Florjan zaznał co to miłość.
Przedtym jakżeż był wesół, jak mu było dobrze; oprócz ptasiego mleka, brakło mu może tylko chleba.
A teraz? — Tfu.. psia... kość — zgrzytnął urzędnik wojewódzki. — Ale w tym zaklęciu ulgi nie zaznał, bo w uszach mu brzmiało archimedesosowe: Dajcie mi drugą parę butów, a będę miał oporę w samotnej tułaczcie życiowej i przełamię próżność mej Beatrycze.


∗                              ∗

Pan Florjan urodził się w czepku. — Zwodnicza fortuna zajrzała do okna.
Jak sen o szczęściu, jak cudną baśń z tysiąca jednej nocy, w biurze województwa powtarzano z zapartym oddechem nowinę dnia: — „Mnożnik się podniósł o 100 punktów“.
Ta krótka wiadomość tak zelektryzowała wszystkich, że wprost radość rozpierała nietylko serca ale i żołądki urzędników i urzędniczek.
Najbardziej się cieszył pan Florjan. — Łatwo odgadniesz czytelniku dlaczego, jeśli zważysz, że gdy żona trafia mężowi do serca przez żołądek, to najczęściej narzeczony do serca bogdanki przez kwiaty lub buciki.
Otrzymawszy pensję lotem błyskawicy pędzi do sklepu z obuwiem. —
— Z triumfem cezara pan Florjan pyta o cenę butów, a ze słów jego bije taka radość, pewność siebie, że zda się zakupić mogłby nietylko parę