Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mijały dnie, tygodnie, miesiące zdawało się, że pan Florjan wreszcie osiągnie sumę niezbędną. —
Jakoż osiągnął.
— No, nareszcie, po długich i ciężkich cierpieniach, rzecze nasz urzędnik wojewódzki, teraz tyś moja, o kwiatuszku liljowy, o zmoro mego życia, o Julciu umiłowana!
Pan Florjan otwiera drzwi sklepu szewskiego, gdy w tym... przebóg... przeciera oczy, wytrzeszcza źrenice, wzrokowi nie wierzy, przeciera powtórnie, blednie jak płótno, zachwiał się i pada zemdlony.
To co ujrzał było ponad jego siły.
Ktoś niewprawną, niepewną ręką, jakby na urągowisko szatańskie umieścił w drzwiach napis:

S powodó drorżyzny ceny poszli w gure.

∗                              ∗

Jakto jedna i ta sama przyczyna odwrotny wywołuje skutek. — Z powdu drożyzny ceny poszły w góre, a pan Florjan poszedł do dołu, powiększając niebieski proletarjat.
„Towarzystwo od nagłej i niespodziewanej śmierci“ zaopatrzyło pana Florjana na podróż pośmiertną w parę nowych „śmiertelnych“ kamaszy, gwóli tradycji chrześcijańskiej.
Nie tylko więc artysta zwykle po śmierci osiąga szczyt marzeń — sławę, ale są ludzie (tylko nie wiem do jakiej kategorji urzędników należą), którzy po śmierci stają się posiedzicielami dwuch par butów.