Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

była zachwycona delikatnością i gościnnością księcia, pluskała się z rozkoszą w przygotowanej dla niej kąpieli. Ale gdy wprowadzoną została następnie do wspaniałej sypialni i złożywszy błagalnie rączki modlitewnym głosem poprosiła: „Tylko nie to, proszę kochanego księcia!“ — trzydziestoletni mężczyzna zawstydził się swoich zamiarów wobec szesnastoletniej dzieweczki. Ze zgrozą wysłuchał opowieści o krzywdzie, której doznała niedawno od jakiegoś niegodziwca, zamaskowanego duchowną szatą, który ją „uśpił i okaleczył“ — (tak to określiła, spuuściwszy, tuż oczy) — przytłumił w sobie namiętność wznieconą przez blizkość tego czarującego stworzenia i utulił je na sercu z uczuciem ojcowskiem.
Zasnęła na jego ramieniu. Położył ją na swojem łóżku. A pragnąc ustrzedz się od pokusy, zawezwał lokaja, wydał polecenie osiodłania konia i rzekł doń:
„Wyjeżdżam do ojca. Ta mała niechaj prześpi się w mojem łóżku. Rano odprowadzisz ją na jej miejsce.“
Pozostawił dla niej w darze parę sztuk złota i — odjechał.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Książę przezwyciężył demona zmysłów. Nie potrafił uczynić tego lokaj. Wprawdzie walczył ze sobą zwycięsko przez noc całą w strachu, że dziewczę oskarży go przed panem i straci doskonałe miejsce. Ale o świcie zaraz się zbudził.