Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Czem?!“ nie rozumiał.
„Pokrzywą!... No, uderz!“
„Ciebie?... Żanetko! Nie mogę.“
„Każę! Słyszysz?“
„Na honor! Nie mogę!... Jesteś kobietą!“
„Głupi! To wszystko jedno... Jesteś tchórz, nic więcej.“
„Weź sama!...“
„Nie mogę... Na palcach bąble będą widoczne. A wyżej — nie... Suknia przykryje.
„Ale po co ci to?“
„Lenormant!“ rzekła. „Nic nie rozumiesz. Pani Lebon mówiła do mamy: ,Z kochanej ręki przyjmuje się wszystkie ciosy.‘ Tak podobno powiedział jakiś wielki poeta... zapomniałam nazwisko... No, uderz...“
„Zaklinam się... na Bozię... nie mogę!“
„A! Na Bozię... Dobrze, wierzę ci!... Jesteś do niczego niezdatny. Połóż pokrzywy na ławce.“
Uczynił tak. Wówczas dziewczynka przyklękła i obnażone ramię zanurzyła w pokrzywach. W oczach szkliły się urastające krople łez, ale usta się śmiały. Mały Lenormant d’Étioles patrzył na nią z przerażeniem i podziwem:
„Co ty robisz?!... Nie boli cię?“
„Boli!... Ale trzeba się przyzwyczajać do bólu. Przecie i ciebie przezemnie bolało... a i mnie przez kogoś boleć może...“
„To go będziesz nienawidzieć.“
„Nie wiem!“ odparło dziecko z jakąś nieswoistą mądrością. „A teraz goń mnie...“
Biegła, jak wicher, w stronę promieniejącego purpurą na zachodzie słońca... Ledwo mógł nadążyć za nią po ścieżkach ogrodu i trawnikach. Nagle potknęła

17