Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nagle objęła go za szyję. Grad jej namiętnych pocałunków spadł nań niespodzianie — owionął go aromat jej włosów wraz z zapachem świeżych kwiatów, które rozsypała na jego kolanach. Z ramienia osunęła się przepaska i opadła powiewna szata...
Burza miłości, której domagał się od niej ostatnio — ta sama, jaka towarzyszyła wiośnie ich stosunku powracała czarem. Objął ją z gwałtownością, jakiej dawno mu brakło — gdzieś w zanadrzu mózgu przemknęło wspomnienie o pani Romanet-Choiseul, jako o „gąsce naiwnej“, która potrafiła się oddać, ale nie umiała brać — nie to, co ta, posiadająca sztukę miłości, oddająca się i biorąca zarazem, skuta z nim czarem tylu... tylu wspomnień... jedyna!...

„Żanetto! co ci się stało?“ mówił do niej, upojony jej pocałunkami, zdziwiony tą nawałnicą pieszczot, tem cenniejszą, że zdarzała się w tej pełni rzadko... Była dlań czemś nowem — Djana zmieniła się w Bachantkę.
„Co ci się stało?“ powtarzał.
Ot to!...“ bosą nóżką zstąpiła na dywan — w zwojach szala odnalazła jego list do pani Romanet-Choiseul i podała mu z figlarnym uśmiechem.“
Był zawstydzony — ale zarazem zachwycony jej wyrozumiałością, jej weselem w tak przykrej sytuacji...
„Ależ ja tylko żartowałem!...“ zawołał, spłonąwszy zresztą zawstydzeniem. „Któraż może równać się z Tobą? Tę małą Romanet jutro odeślę do męża... Ona mi tu niepotrzebna.“
Nazajutrz wyjeżdżała pani Romanet,Choiseul do swoich dóbr. Nadto pani d’Estrades, która wyszła