Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Powrócił dopiero późnym wieczorem, a nazajutrz rano znikł znowu...
O godzinie 3-ciej popołudniu był już z powrotem i zaraz udał się do Koralii.
Spytała go bez żadnych wstępów:
— Pan już wie?...
— Wiem szereg rzeczy, które wprawdzie nic nie tłomaczą tajemnic teraźniejszości, ale rzucają żywe światło na przeszłość!...
— Czy łączą się z historyą grobu, któryśmy przedwczoraj widzieli?
— Niech mnie pani posłucha, Koralio...
Usiadł naprzeciw niej i zaczął mówić:
— Nie będę się wdawał w szczegóły moich poszukiwań... ograniczę się tylko do zaznaczenia tego, co jest zasadnicze...
Przedewszystkiem udałem się do merostwa w Passy, a potem do ambasady serbskiej...
— A zeatem — przerwała mu — pan sądzi, że to jednak chodzi o moją matkę?...
— Tak jest. Poleciłem sporządzić odpis aktu zejścia. Matka pani umarła 14 kwietnia 1895 r.
— Och!... Ależ to tasama data — co na grobie...
— Tasama data...
— Ale imię?... Moja matka nazywała się Ludwika...
— Ludwika Marya — hrabina Odolawicz...
— A więc... a więc... moją drogą mateczkę zamordowano... To za nią modliłam się przy jej grobie...
— Za nią i za mego ojca... Pełne imię i nazwisko ojca mojego brzmiało: Armand Patrycyusz Belval... Wyszukałem to w aktach merostwa przy ulicy Drowotta... — I on umarł 14-go kwietnia 1895 roku.
— Więc zamordowano ich tego samego dnia!... Ale kto!...Dlaczego?!
— Na razie nie mogę jeszcze odpowiedzieć na te pytania... Ale postawiłem sobie inne, łatwiejsze do rozwiązania... Do kogo należy pawilon... W urzędzie podatkowym powiadomiono mnie, że podatki z tej posiadłości wypłaca pewien notaryusz na