Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ X.
CZERWONA TAŚMA.

Koralia uczuła, że nogi uginają się pod nią... Padła na kolana i zaczęła się gorąco modlić?... Czy miała to być modlitwa za spokój dusz tych tajemniczych imienników, spoczywających w tym grobie?...
Sama dobrze nie zdawała sobie sprawy. Całe jej jestestwo ogarnęła jakaś dziwna ekstaza, która swój wyraz znajdowała w słowach żarliwej modlitwy.
Patrycyusz zapytał:
— Jak się nazywała matki pani?
— Ludwika...
— A mojemu ojcu było na imię Armand... — A więc nie chodzi tu o nią ani o niego... a jednak...
Patrycyusz był niemniej od Koralii wzruszony:
— A jednak zbieg okoliczności jest zbyt niezwykły... Ojciec mój umarł w 1895 r.
— I moja matka także w tym samym roku... Nie mogę podać jednak ścisłej daty...
— Dowiemy się Koralio... Wszystko to, da się sprawdzić... Ale teraz jedno staje się dla mnie jasnem: Ten, kto wypisywał na drzewach i klombach nasze imiona nie nas miał wyłącznie na myśli i nietylko o przyszłości roił, ale i przeszłość wspominał... Chodźmy, Koralio, nikt nie powinien wiedzieć na razie, żeśmy tutaj byli...
Patrycyusz odprowadził Koralię do domu i poruczywszy ją opiece Ya-Bona i jego kolegów — sam wyszedł na miasto.