Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy pan nie przypuszcza, że ten potwór może być istotnie pańskim ojcem?
— Czy pan oszalał?!...
— A jednak pan drżysz, kapitanie...
— Być może... być może... ale to z trwogi o Koralię!... Nie słucham nawet tego, co ten człowiek mówi!... To gorączkowe majaczenie!... To jakaś zmora straszliwa — te słowa! O dlaczegóżem go nie udusił?!...
Wyczerpany opadł na krzesło i ukrył głowę w dłoniach.
Don Luis spojrzał na niego z wyraźnem wzruszeniem, poczem zwróciwszy się do starego stróża — rzekł:
— Niech nam pan wyjaśni tę zagadkę, panie Vacherot... W kilku słowach — dobrze? A zatem 14 kwietnia 1895 r....
— 14 kwietnia 1895 roku... dependent notaryalny w towarzystwie komisarza policyi zamówił u mego majstra dwie trumny... Trumny te miały być dostarczone za kilka godzin... Wszyscy w warsztacie zabraliśmy się do roboty. Koło godziny 10-tej wieczorem przybyliśmy na ulicę Raynouarda do pawilonu w ogrodzie...
— Wiemy, gdzie to jest. Proszę opowiadać dalej.
— Były tam dwa martwe ciała, które zaraz włożono do trumien... Pozostawiono mnie, abym czuwał przy zwłokach razem z zakonnicą... Mieliśmy pozabijać wieka... zakonnica zdrzemnęła się, a tymczasem stało się coś... coś takiego, że mi włosy dębem na głowie stanęły!... Panowie!... tego nie zapomnę nigdy... Martwy mężczyzna w trumnie poruszył się... Nieboszczyk żył!...
Don Luis zapytał:
— Więc pan nie wiedział nic o zbrodni? o morderczym zamachu?
— Powiedziano nam, że to samobójstwo, że tych dwoje zaczadziło się gazem...
— Czy pan nie obudził zakonnicy?
— Nie. Byłem kompletnie oszołomiony!... Spoglądałem na nieboszczyka, który powoli przycho-