Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dził do siebie i wreszcie otworzył oczy... Pierwsze jego słowa były: „Ona nie żyje — nieprawdaż?“. A potem zaraz: „Ani słowa... cicho... lepiej, żeby mnie uważano za nieżyjącego“... I nie wiem dlaczego — zgodziłem się... Ten cud, którego byłem świadkiem, odebrał mi całą siłę woli... Byłem posłuszny jak dziecko... A nieboszczyk dźwignął się ze swej śmiertelnej pościeli, pochylił się nad drugą trumną, ucałował usta zmarłej i szepnął: „pomszczę cię! pomszczę!... będę żył tylko dla zemsty i dla połączenia naszych dzieci, o którem ty zawsze marzyłaś... Jeżeli nie idę za tobą — to tylko dla nich, dla Patrycyusza i Koralii. Żegnaj mi, ukochana!“. Potem zwrócił się do mnie: „Pomóż mi“. Wyjęliśmy zmarłą z trumny i przenieśliśmy do sąsiedniego pokoju. Potem nazbieraliśmy w ogrodzie wielkich kamieni, które powkładaliśmy do trumien, aby były odpowiednio ciężkie, no i zabiło się wieka. O świcie ludzie z zakładu pogrzebowego przyszli po trumny.
Patrycyusz rozchylił ręce. Osłupiały wzrok wlepił w twarz starego poczciwca...
— A te mogiły?... a ten napis opiewający, że dwoje ludzi tam spoczęło?... A ten cały cmentarzyk?...
— Armand Belval urządził to wszystko w ten sposób. A raczej Szymon Diodokis, bo takie przybrał nazwisko. Armand Belval umarł dla świata. Pod nowem nazwiskiem i przy mojem pośrednictwie odkupił pawilon. Pomagałem mu kopać te groby... Może mu się wydawało, że w ten sposób nie opuszcza jej... Nie wykluczonem też jest, że rozpacz zwichnęła odrobinę jego zdrowy rozsądek... O! ale tylko odrobinę i to specyalnie w jednym kierunku... Kult pamięci swej ukochanej doprowadzał do ostatecznych granic... Gdzie tylko mógł wypisywał swoje i jej imię: na murach, na korze drzew, na ławkach, na klombach... Ale jeśli chodziło o pomstę na mordercy i o dobro pańskie lub Koralii — to miał głowę w porządku!... o! najzupełniej w porządku!...