Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nieszczęsny wyjąkał stary, nieszczęsny nie wiesz co chcesz uczynić!... Ty chcesz zabić pana Szymona, ty... to niepodobna!...
— A dlaczegożby nie?
— Bo przecież...
— Co takiego? czy przemówisz raz stary, o co chodzi?
— Pan Patrycyuszu miałbyś zabić Szymona?... Przecież pan jesteś jego synem!...
Patrycyusz osłupiał w pierwszej chwili. Był tak zdumiony, że gniew jego na chwilę przycichł. Potem wybuchnął śmiechem:
— Synem Szymona!... Co ty tam prawisz stery?... Dobryś sobie wymyślił sposób, żeby ocalić tego bandytę!... Szymon Diodokis ojcem kapitana Belvala... Można pęknąć ze śmiechu!...
Don Luis słuchał w milczeniu. Wreszcie zwrócił się do Patrycyusza:
— Mój kapitanie, może mi pan rozwikłasz tę sprawę. Kilka minut wystarczy... Nie spóźnimy się przez to. Przeciwnie.
I nie czekając odpowiedzi oficera — zaczął:
— Musimy się porozumieć, panie Vacherot. To leży w interesie nas wszystkich. Powiedział pan już za dużo, aby nie wyczerpać do końca swych rewelacyi!... Szymon Diodokis jest prawdziwem nazwiskiem pańskiego protektora?...
— Nie.
— Nazywa się Armand Belval, a ta, którą kochał nazywała go Patrycyuszem?...
— Syn jego nosi to samo imię.
— Ależ Armand Belval padł ofiarą morderczego zamachu razem ze swą ukochaną, matką Koralii Essares?
— Matka Koralii Essares umarła. On zaś żyje.
— To było 14 kwietnia 1895 r.
— Istotnie.
Patrycyusz chwycił swego towarzysza za ramię:
— Chodźmy! Koralia kona!... Ten potwór ją pogrzebał!...
Don Luis rzekł: