Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siebie... Zdołasz się przecie wydostać ze szponów tego łotra... Zdołasz zawiadomić policyę, naszych przyjaciół... Będziesz krzyczała, wezwiesz pomocy albo może uda ci się przy pomocy jakiegoś podstępu...
Spojrzała na niego, uśmiechając się tak smutnie i z takim wyrazem powątpiewania, że przerwał...
— Chcesz mnie trudzić, mój kochany biedaku, ale sam nie wierzysz w to, co mówisz... Nie, Patrycyuszu! ty wiesz dobrze, że jeśli oddam się w moc tego człowieka, to zmusi mnie do milczeina... Będzie mnie więził w jakiejś kryjówce, dopóki ty nie wydasz ostatniego tchnienia...
— Czyś tego pewna?
— Równie jak ty sam, Patrycyuszu... Tak samo przewidujemy oboje, co stać się ma potem...
— Mianowicie?...
— Jeżeli ten człowiek chce mi ocalić życie — to nie z czystej wspaniałomyślności... Widocznie rozsnuł plan piekielny, a jeślibym się z tej sieci wydobyć chciała — to znowu tylko przez śmierć... Czyż nie lepiej zatem umrzeć razem z tobą... Taka śmierć — to właściwie najpiękniejszy moment życia...
Bronił się jeszcze.
— Ależ to okropne... — szeptał — nie mogę przyjąć twojej ofiary... Jesteś taka młoda... całe lata szczęścia jeszcze przed tobą...
— Lata żałoby i rozpaczy, jeżeli ciebie nie stanie...
— Trzeba żyć Koralio!... Całą duszą, błagam cię — chciej żyć!...
— Nie chcę żyć bez ciebie!... Jedyna racya mego istnienia jest miłość, którą czuję dla ciebie... Tyś mnie nauczył kochania!... Kocham cię, Patrycyuszu!...
Patrycyusz czuł teraz, że istotnie za przeżycie tak cudownej chwili — warto umrzeć...
Zdobył się wszakże na najwyższy wysiłek woli:
— A gdybym ci nakazał odejść, Koralio!...
— To znaczy nakazałbyś mi, abym się oddała