Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   355   —

ale kto chce dojść do jakiegoś końca, musi się zgodzić na prowadzące do niego ścieżki, a idzie tu wszak o zakończenie tej ohydnej sprawy Morningtona!
— Dzisiejszego jeszcze wieczora wszystko będzie załatwione — oświadczył don Luis.
— Spodziewam się. Nasi ludzie są już na śladach.
— Są oni na śladach, ale w każdem mieście, w każdej wiosce, spotkawszy każdego chłopa, powinni poddawać te ślady kontroli, informować się czy auto nie skręciło w inną stronę, a wskutek tego będą tracili czas, ja zaś zmierzać będę prosto ku bandycie.
— Jakim cudem?
— To jest jeszcze moja tajemnica, panie prezydencie. Poproszę pana tylko, ażeby pan zechciał dać panu prefektowi pełną władzę do usunięcia wszelkich drobnych trudności, któreby mogły stanąć mi na przeszkodzie w wykonaniu mojego planu.
— Niech i tak będzie. Czy poza tem ma pan jeszcze jakie życzenie?
— Owszem, poproszę jeszcze o tę mapę Francyi.
— Bierz pan.
— I o dwa browningi.
— Pan prefekt to załatwi. Czy to już wszystko? Potrzebuje pan może pieniędzy?
— Dziękuję, panie prezydencie. Ja zawsze posiadam w swoim portfelu na konieczne wydatki 50.000 franków.
— W takim razie — wtrącił prefekt policyi — muszę panu towarzyszyć jeszcze do więzienia, przypuszczam bowiem, że pański portfel wczoraj panu zabrano i że znajduje się on w kancelaryi więziennej?
Don Luis uśmiechnął się.
— Panie prefekcie, te rzeczy, które mi można kiedykolwiek zabrać, nigdy nie mają wielkiej wartości. Mój portfel jest istotnie w więzieniu, ale pieniądze...
Nie kończąc tego zdania, don Luis podniósł lewą nogę i wprowadził w ruch obrotowy swój obcas. Usłyszano jakiś lekki zgrzyt, po chwili zaś z podwójnej podeszwy wysunęło się coś w ro-