Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   310   —

— Oskarżenie jest całkiem dokładne... Czy pani nie da na nie żadnej odpowiedzi?
Florentyna przez dłuższą chwilę milczała, poczem rzekła:
— Nie mam żadnej odpowiedzi... Wszystko to jest dla mnie niepojęte. Cóż pan chce, abym rzekła? Wszystko to jest tak pogmatwane!
Don Luis zadrżał z niepokoju.
— I to jest wszystko?... — zapytał. — Pani akceptuje to oskarżenie?...
Po chwili Florentyna ozwala się półgłosem:
— Błagam pana, przedstaw mi rzecz jaśniej! Pan chciał przez to powiedzieć, że milczeniem swojem potwierdzam to straszne oskarżenie, nieprawdaż?
— Tak jest.
— A wtedy?...
— Czeka panią areszt... więzienie...
— Więzienie!
Zdawała się straszliwie cierpieć. Strach wybił swe piętno na jej pięknej twarzy. Groźba więzienia przedstawiała się jej jako tortury takież same, przez jakie już przeszli pani Fauville i Gaston Sauverand. Więzienie było równoznaczne z rozpaczą, wstydem, śmiercią, z wszystkiemi temi strasznemi rzeczami, których pani Fauville, ani Sauverandowi nie udało się uniknąć i ofiarą których ona teraz z kolei paść musi...
Pod wpływem wielkiego przygnębienia, jakie ją ogarnęło, jęknęła:
— Jak mnie to wszystko męczy!... Czuję doskonale, że niema tu żadnego ratunku!... Otaczają mnie ciemności i tajemnice... Ach, gdybym mogła widzieć i pojąć...
I znów nastąpiło długie milczenie. Pan Desmalions, pochylony nad nią, również się jej uważnie przyglądał. W końcu jednak, widząc iż milczy, sięgnął ręką do dzwonka i nacisnął guzik trzykrotnie.
Don Luis stał jak skamieniały z oczami wpatrzonemi we Florentynę. W głębi jego duszy rozgrywała się straszliwa walka pomiędzy uczuciem miłości i wiarą, jaką pod wpływem tego uczucia dawał słowom Florentyny, a rozumem, który skła-