Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   309   —

córkę Raula Sauveranda i siostrzenicę Gastona Sauveranda.
— Siostrzenica Gastona Sauveranda... jego siostrzenica!... szeptała Florentyna.
Wywołanie z mroków przeszłości jej ojca, którego właściwie wcale nie znała, nie wzruszało ją bynajmniej. Płakać natomiast zaczęła na wspomnienie tego Gastona Sauveranda, którego tak serdecznie kochała, a z którym była związana tak ścisłymi węzłami pokrewieństwa...
Czy łzy te były wyrazem istotnych uczuć i myśli? Czy może były to łzy komedyantki, umiejącej odegrać swą rolę w najdrobniejszych nawet szczegółach? Czy zakomunikowane jej fakta stanowiły istotnie dla niej rewelacyę, czy też przeciwnie, symulowała tylko uczucia, przez rewelacyę tych faktów wywołane?
Bardziej jeszcze aniżeli Florentynę, don Luis obserwował prefekta i starał się wyczytać myśli tego człowieka, do którego należała w tym wypadku decyzya. I nagle spostrzegł z taką pewnością, iż aresztowanie Florentyny było już postanowione, że zbliżywszy się do niej, powiedział:
— Florentyno!
Podniosła nań swe zapłakane oczy i nic nie odrzekła.
Wówczas don Luis począł mówić wolno, z rozmysłem:
— Ażeby pani mogła się bronić, gdyż pani nie wie, wcale o tem nie wątpię, o konieczności podjęcia tej obrony, trzeba, ażeby pani zrozumiała straszne położenie, w jakiem postawiły panią najświeższe wydarzenia. Panno Florentyno, pan prefekt policyi przez samą logikę wydarzeń doszedł do przekonania, że stanowczo osoba, która zgłosi się na dzisiejsze posiedzenie i której prawa spadkowe będą stwierdzone, jest zabójcą spadkobierców Morningtona. Pani tu się zjawiła, panno Florentyno i pani jest najniezawodniej dziedziczką pozostawionej przez Morningtona spuścizny...
Panna Florentyna zadrżała od stóp do głowy i okryła się śmiertelną bladością. Ani słowem, ani ruchem nie starała się jednak zaprotestować.
Don Luis ciągnął dalej: