Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

pewną sprawą, którą mi pan prefekt powierzył... Swoją drogą głupio się jakoś czuję.
— Mogę panu służyć proszkiem.
— Nie, nie. Raczej pić mi się chce.
— A zatem szklaneczkę wody?
— Nie... nie...
— Więc czego?
— Chciałbym... chciałbym...
— Głos mu utknął w gardle. Rzucał niespokojne spojrzenia, jak gdyby nagle nie mógł wyrzec ani jednego słowa, aż wreszcie, odzyskując władzę nad sobą, zapytał:
— Pana prefekta jeszcze niema?
— Nie, nie będzie on wcześniej, jak o godzinie piątej, gdyż o tej porze ma ważne posiedzenie.
— Tak... wiem o tem... bardzo ważne. Dlatego właśnie mnie wezwał. Ale chciałbym go widzieć wcześniej. Tak bym go chciał widzieć...
Sekretarz spojrzał uważnie na Verota i rzekł:
— Jaki pan jesteś zdenerwowany! Pańskie doniesienie ma więc tak wielką wagę?
— Bardzo wielką. Idzie tu o zbrodnię, popełnioną akurat przed miesiącem. I idzie tu przedewszystkiem o przeszkodzenie w dokonaniu dwóch morderstw, będących konsekwencyą tej zbrodni, a które mają być spełnione jeszcze tej nocy... Tak jest, tej nocy, o ile nie przedsięweźmiemy środków skutecznych.
— Ano, zobaczymy... Siadaj pan zatem.
— Ach kiedy wszystko to jest skombinowane w taki szatański sposób... Nie! Wyobrazić sobie tego nie można...
— Ale ponieważ jesteś pan uprzedzony, panie Verot... Ponieważ pan prefekt dał panu wolną rękę...
— Tak, oczywiście... oczywiście... Ale mimo wszystko strasznie jest pomyśleć, że mogę go nie spotkać. Wobec tego postanowiłem napisać doń ten oto list, w którym spowiadam mu się ze wszystkiego, cokolwiek wiem o tej sprawie. To było najrozsądniejsze.
To mówiąc, wręczył sekretarzowi wielką, żółtą kopertę poczem dodał:
— Wraz z tem kładę także na biurku małe pu--