Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę nad nieruchomym ciałem, potem cofa i znika w gęstwinie, unosząc ze sobą nóż krwią zbroczony.
Dziecko nie przestało się bawić. Śmieje się i szczebiocze. Obraz znika.
Widzimy teraz dwóch mężczyzn, spacerujących po pustej drodze, przez którą przepływa wąska rzeczka. Rozmawiają oni ze sobą — tak swobodnie, niefrasobliwie, jak się mówi o zeszłorocznym śniegu lub o pięknej pogodzie. Nagle spostrzegamy, że jeden z mężczyzn trzyma w ręku rewolwer, kryjąc go za plecami. Obaj zatrzymują się i kontynuują rozmowę. Ale twarz uzbrojonego zmienia się, nabiera tego samego wyrazu okrucieństwa, jaki cechował oblicze pierwszego mordercy. Szybko jak błyskawica ruch napastniczy, strzał, tamten pada, a morderca rzuca się na niego i wydziera mu z kieszeni portfel. Przesunęły się przed nami jeszcze cztery obrazy zbrodni, w których występowały nieznane nam zgoła osobistości. Były to wypadki różne, mające wszakże jedną wspólną cechę: naprzód scena spokojna, pogodna, potem napad morderczy w całej swej grozie i bestyalstwie…
Był to widok okropny. Szczególnie denerwowało nas ufne spojrzenie ofiary, za którą czaiło się już widmo śmierci… Oczekiwanie ciosu, którego nie mogliśmy odwrócić, wprawiało nas w nastrój przykrego przygnębienia.
I ukazał się nam obraz ostatni, wywołując głuchy pomruk na widowni amfiteatru. Ujrzeliśmy dobrze znaną twarz… Noela Dorgeroux!

——o——
Rozdział VIII.
Świadectwo zbrodni.

Odrazu gdy na ekranie pojawiło się to oblicze znane jednym osobiście, innym z licznych wizerunków — jedna myśl przebiegła wszystkie mózgi. Zrozumieliśmy. Wszak dzisiaj mie-