Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzała na mnie, ja jednak zarumieniłem się aż po korzonki włosów i w milczeniu porząsnąłem przecząco głową. Nastała bardzo nieprzyjemna cisza. Zanosiło się już na to, że weźmiemy się do jedzenia bez modlitwy, gdy nagle Feliks wstał, przymknął oczy, pochylił głowę i bez odrobiny zażenowania wypowiedział na pamięć modlitwę. Gdy skończył, wszyscy spojrzeliśmy na niego z głębokim szacunkiem.
— Gdzie się nauczyłeś tej modlitwy, Feliksie? — pytałem.
— Przecież to ta sama modlitwa, którą wuj Alec odmawia przed każdem jedzeniem, — odpowiedział Feliks. Byliśmy wszyscy ogromnie zawstydzeni. Czyż to możliwe, że tak mało zwracaliśmy uwagi na modlitwę wuja Aleca, skoro nie poznaliśmy jej wypowiedzianej przez inną osobę?
— A teraz, — zawołała Fela wesoło, — bierzmy się do jedzenia.
Istotnie uczta była nielada. Nie jedliśmy dzisiaj obiadu, aby „zachować apetyt na później“, to też z chciwością rzuciliśmy się kompletnie na smakołyki przyrządzone przez Felę. Paddy siedział na Kamiennym Pulpicie i patrzył na nas swemi wielkiemi zielonemi oczami, mając tę pewność, że i dla niego z naszej uczty coś nie coś zostanie. Rozmowa skrzyła się od dowcipu, a przynajmniej nam się tak zdawało, i co chwilę ktoś inny wybuchał głośnym wesołym śmiechem. Chyba nigdy dotąd stary sad Kingów nie rozbrzmiewał taką wesołością, Po uczcie zabawialiśmy się w gry, aż do zmroku, później zaś z wujem Alecem poszliśmy na pole, gdzie spalone zostały łodygi kartofli na zakończenie tego cudownego, pamiętnego dnia.