Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powoli układało się do snu, a na wiosnę wszystko gotuje się do tego żeby róść i kwitnąć. Czyż ty nie odczuwasz tej różnicy?
— Mam ciągle wrażenie, że to znów jest wiosna, — upierała się Fela.
W miejscu słonecznem, u podnóża Kamiennego Pulpitu, my chłopcy, ustawiliśmy stół. Ciotka Janet pozwoliła nam go nakryć starą serwetą, w której wszystkie dziury dziewczęta pozasłaniały pożółkłemi już liśćmi paproci. Mieliśmy kuchenne półmiski i stół wyglądał przyjemnie, przystrojony trzema szkarłatnemi gieranjami Celinki i bukietem złotych liści klonów, które Celinka pięknie ułożyła w wazonie malowanym w wiśnie. Co do potraw, to mogłyby stanąć śmiało na stole bogów na Olimpie. Fela przepędziła cały poprzedni dzień i całe następne przedpołudnie na przygotowywaniu pikniku. Najpiękniejszą ozdobą uczty był cudowny śliwkowy tort, przybrany białym kremem z wypisanemi na wierzchu słowami „Witamy Cię“. Napis ten tworzyły czerwone landrynki. Tort stał na stole tuż przed Piotrkiem i prawie zupełnie go zasłaniał.
— I pomyśleć, że mieliście przeze mnie tyle zmartwienia! — mówił Piotrek, przesyłając wdzięczne i pełne zachwytu spojrzenie w stronę Feli. Wszystkie pochwały zbierała Fela, chociaż uczta ta była pomysłem Historynki, chociaż Historynka własnoręcznie przebierała rodzynki i ubijała jajka, gdy tymczasem Celinka kilkakrotnie biegała do sklepiku pani Jameson, znajdującego się aż przy kościele, dokupując ciągle czerwonych landrynek na napis. Ale taki już jest niestety porządek świata.
— Powinniśmy odmówić modlitwę, — rzekła Fela, gdyśmy zasiedli do uczty. — Czy ją ktoś z chłopców odmówi?