Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nikomu w życiu nie dokuczę. Poprostu nie miałabym serca.
Modliliśmy się żarliwie, prosząc Boga o zdrowie Piotrka. Nie czyniliśmy tego na samym końcu pacierza, jak za czasów choroby Paddy’ego, lecz prośby nasze umieściliśmy na samym początku długiego szeregu rozmaitych próśb. Nawet sceptycznie usposobiony Dan modlił się również, pozbywając się swego sceptycyzmu, bo w takiej smutnej chwili zarówno dorośli, jak i dzieci świadomi są swej słabości i szukają pociechy u Wszechmogącego, gdyż On jeden tylko może im tę pociechę zesłać.
Nazajutrz Piotrkowi nie było lepiej. Ciotka Oliwja opowiadała, że matka Piotrka była zrozpaczona. Nie prosiliśmy już tego dnia, aby nas zwolniono od pracy. Przeciwnie, wzięliśmy się do roboty z jakimś nieznanym dotychczas gorączkowym zapałem. Wówczas, gdy pracowaliśmy, mieliśmy mniej czasu na zmartwienia i ponure myśli. Zrywaliśmy jabłka i przenosiliśmy je potrochu do altany. W południe ciotka Janet przyniosła nam na drugie śniadanie ciasteczka z jabłkami, lecz nie mieliśmy na nie apetytu. Fela przypomniała nam ze łzami w oczach, że Piotrek najbardziej lubił jabłkowe ciasteczka.
Byliśmy niezwykle grzeczni i dobrzy! Byliśmy tak dobrzy, że chwilami nawet porównać nas było można z aniołami! Nigdy w starym sadzie Kingów nie było chyba gromadki tak spokojnych, grzecznych i dobrych dzieci. Nawet Fela i Dan po raz pierwszy w życiu potrafili dotrwać do wieczora, nie darząc się nawzajem żadnemi epitetami. Celinka wyznała mi, że już nigdy nie będzie w sobotę kręciła papilotów, bo doszła do wniosku, że to jest zbytnio „pretensjonalne“. Tak bardzo pragnęła wyrzec się czegoś, co lubiła najbardziej, a poza papilotami nic innego przypomnieć sobie jakoś nie mogła.