Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głosem nabrzmiałym łzami, nigdy żadna z tych łez nie spłynęła po jej rumianym policzku.
— Nie umiem płakać, — odpowiedziała niechętnie. — Chciałabym umieć. Mam tutaj takie straszne uczucie, — wskazała ręką krtań, — i gdybym mogła popłakać, napewno czułabym się lepiej, ale nie mogę.
— Może jednak Piotrek wyzdrowieje, — odezwał się Dan, połykając łzy. — Już o wielu ludziach słyszałem, którzy wracali do zdrowia, chociaż doktor powiedział, że muszą umrzeć.
— Wiesz o tem, że dopóki jest życie, jest i nadzieja, — zauważył Feliks. — Nie wolno nam przeskakiwać mostów, dopóki do nich nie dotrzemy.
— To są tylko przysłowia, — szepnęła Historynka z goryczą. — A przysłowia są bardzo piękne, gdy niema się o co martwić, lecz gdy człowiek ma istotne zmartwienie, przysłowia i tak mu nie pomogą.
— Ach, tak żałuję tego, co mówiłam Piotrkowi, że nie zna się na formach towarzyskich, — jęczała z żalem Fela. — Gdyby teraz wyzdrowiał, nigdy mu już nic podobnego nie powiem, nawet o niczem takiem nie pomyślę. Miły przecież z niego chłopiec, o wiele milszy od tych wszystkich, którzy nie są nawet chłopcami do posług.
— Zawsze był taki grzeczny, dobry i usłużny, — westchnęła Celinka.
— Był prawdziwym gentlemanem, — oświadczyła Historynka.
— Niewielu jest takich miłych i dobrych chłopców, jak Piotrek, — wyraził swą opinję Dan.
— I takich pracowitych, — dorzucił Feliks.
— Wuj Roger powiada, że nigdy nie miał takiego chłopca, jak Piotrek, — odezwałem się.
— Zapóźno teraz mówić o nim dobrze, — szepnęła Hi-