Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przynajmniej doktor tego się obawia.
Celinka usiadła na przygotowanym do jabłek koszyku i zaczęła płakać, Fela ze złością oświadczyła, że w przepowiednie doktora nie wierzy.
— Już dzisiaj nie będę mógł zerwać ani jednego jabłka i wcale się o to nie będę starał, — mruknął zmartwiony Dan.
Żadne z nas nie mogło nic robić. Poszliśmy do dorosłych i podzieliliśmy się z nimi naszem zmartwieniem, doroślizaś z niezwykłem wyrozumieniem i przyjaźnią pocieszali nas, jak mogli. Potem snuliśmy się wszyscy po domu, przejęci rozpaczą, uspokajając się wzajemnie, lecz bez widocznego skutku. Unikaliśmy sadu. Posiadał on dla nas zbyt wiele miłych wspomnień, które nie harmonizowały jakoś z goryczą, która się do naszych serc wkradła. Postanowiliśmy się przenieść do jodłowego lasku, którego półmrok, łagodny cień i melancholijne zawodzenie wiatru dostosowywało się jakoś do naszych smutnych nastrojów.
Nie mogliśmy w żaden sposób uwierzyć, że Piotrek ma umrzeć. Tylko starzy ludzie umierają. Umierają również dorośli, a czasami i jakieś obce dzieci. Lecz żeby Piotrek, jeden z naszej wesołej gromadki miał umrzeć, to było nie do pomyślenia. Możliwość tej katastrofy uderzała nas w twarz, jak policzek. Siedzieliśmy na omszałych kamieniach pod cienistem sklepieniem gałęzi i oddawaliśmy się bezgranicznej rozpaczy. Płakali wszyscy, nawet Dan, oprócz jednej, jedynej Historynki.
— Nie rozumiem, jak możesz być taka nieczuła, Saro Stanley, — wyrzucała jej Fela. — Przecież zawsze byłaś tak zaprzyjaźniona z Piotrkiem i tyle mu przyjaźni okazywałaś, a teraz nawet jednej łzy nie uronisz.
Patrzyłem w suche, szeroko rozwarte oczy Historynki i nagle przyszło mi na myśl, że jeszcze nigdy nie widziałem, jak płakała. Ilekroć opowiadała nam smutne historje