Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wić o wszystkiem z kazalnicy, dopóki nie wymienia imion i nikt nie ma prawa mieć o to do niego żalu.
— Dobrze, ja ci jutro pokażę, — mruknął Dan, milknąc nagle pod wpływem pełnych wyrzutu spojrzeń dziewcząt.
— Nie wolno wam urządzać żadnych gier w niedzielę, — ciągnął dalej Piotrek, — a szczególnie gier codziennych, nie wolno wam w kościele rozmawiać, ani śmiać się — sam to raz uczyniłem, ale mi bardzo przykro — i nie wolno wam wspominać o Pacie — chciałem owiedzieć, o kocie rodzinnym w wieczornym, czy w rannym pacierzu. Nie wolno wam nikogo wyzywać i nie wolno za niczyjemi plecami robić min.
— Amen, — zawołał Feliks, który ogromnie nad tem cierpiał, że Fela często do niego nieprzyjemne miny robiła.
Piotrek umilkł i spojrzał na Feliksa z wysokości Kamiennego Pulpitu.
— Nie masz prawa wypowiadać żadnych uwag w środku kazania, — oświadczył.
— W kościele Metodystów w Markdale pozwalają na to, — zaprotestował Feliks, nieco zmieszany. — Sam nawet słyszałem.
— Wiem o tem. To jest sposób Metodystów i dobry tylko dla nich. Nie mam zamiaru nic mówić przeciwko Metodystom, bo moja ciotka Jane też była Metodystką i ja przystąpiłbym do nich, gdybym się tak nie bał końca świata. Ale ty przecież nie jesteś Metodystą. Jesteś Prezbiterjaninem, nieprawdaż?
— Tak, naturalnie. Tak się już urodziłem.
— Wobec tego powinienieś tylko to robić, co robią Prezbiterjanie. Żebym więcej nie słyszał twoich uwag, bo potrafię się z tobą rozprawić.
— Ach, niech już nikt nie przerywa, — prosiła Histo-