Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego niema. Zdecydujcie teraz, kto w przyszłą niedzielę wygłosi kazanie?
Wszyscy postanowili, że ja mam pójść na pierwszy ogień, to też jeszcze tej samej nocy leżałem kilka godzin z otwartemi oczami, obmyślając treść kazania na następną niedzielę. Na drugi dzień kupiłem dwa duże arkusze papieru i po podwieczorku udałem się do altany, zamknąłem drzwi na klucz i zacząłem moje kazanie pisać. Okazało się, że praca ta nie jest tak łatwa, jak przypuszczałem, postanowiłem jednak wytrwać i poświęcić na to dwa wieczory, aby tylko rezultat był jaknajlepszy. Treścią mego kazania miała być Misja jako najważniejsza dziedzina teologicznych doktryn i ewangelicznych rozumowań. Mając ciągle na względzie, że należy na słuchaczach wywrzeć jaknajmocniejsze wrażenie, usiłowałem przedstawić wyrazisty obraz tragicznego położenia pogan, którzy w swej ciemnocie biją pokłony drewnianym i kamiennym bożkom. Następnie podkreślałem naszą odpowiedzialność względem nich i zamierzałem uroczystym i poważnym tonem zacytować ustęp rozpoczynający się od słów: „Czyż wolno nam, których dusze są oświecone...“ Gdy skończyłem całe kazanie, przeczytałem je dokładnie i napisałem czerwonym atramentem w nawiasach słowo „uderzenie“, aby pamiętać, że w tem właśnie miejscu powinienem był grzmotnąć w kamienną kazalnicę.
— Jeszcze teraz mam przed sobą to kazanie, które leży obok mojej dawnej księgi snów, nie chcę go jednak powtarzać, lękając się, że znużę zbytnio moich czytelników. Nie jestem teraz z tego kazania tak dumny jak byłem niegdyś. Za owych dawnych lat mego dzieciństwa uważałem, że kazanie moje jest prawdziwem arcydziełem. Byłem pewny, że Feliks pod tym względem nie tak łatwo mnie pokona, a co do Piotrka, to wogóle nie traktowałem go, jak rywala.