Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

modlitwy zawołał: „Ach, Boże, błagam Cię, abyś opiekował się nami, i abyś specjalnie opiekował się moją siostrą Julją, bo Twej opieki więcej od nas wszystkich potrzebuje. Amen“.
Wujowie nasi zachłystywali się od śmiechu, grzebiąc się w tych najdawniejszych wspomnieniach. My wszyscy śmieliśmy się również, szczególnie z jednej opowieści, w której wuj Edward pochylił się zbyt nisko nad „pulpitem“, stracił równowagę i w pewnym momencie spadł na trawę.
— Upadł na gęsto porosły oset, — opowiadał z humorem wuj Roger, — i oprócz tego uderzył się czołem o kamień. Postanowił jednak skończyć swoje kazanie i skończył je istotnie. Wdrapał się z powrotem na Kamienny Pulpit, a chociaż łzy płynęły mu po policzkach, mówił dalej swe kazanie, cichutko szlochając i ocierając krew sączącą się z czoła. Dzielny był z niego chłopiec, nic dziwnego, że zrobił w życiu karjerę..
— A wszystkie jego kazania i modlitwy były właśnie na taki temat, jakiego Julja najbardziej nie lubiła, — dorzucił wuj Alec. — Wszyscy już jesteśmy w podeszłych latach, a Edward nawet posiwiał, lecz ile razy myślę o nim, widzę go zawsze małym, rumianym chłopcem, wygłaszającym do nas perory z Kamiennego Pulpitu. Wydaje mi się, że jeszcze teraz są te dawne czasy, kiedy byliśmy tu wszyscy razem, jak teraz nasza dzieciarnia, a przecież życie porozrzucało nas po świecie. Julja jest w Kalifornji, Edward — w Halifax, Alan — w Południowej Ameryce, a Feliks, Fela i Stefan dawno już poszli do ziemi.
Nastała chwila głuchej ciszy, poczem wuj Alec przyciszonym i pełnym wzruszenia głosem, zaintonował pierwszy ustęp z dziewięćdziesiątego Psalmu, ustęp, który tego wieczoru wydał nam się jeszcze piękniejszy, niż zazwy-