Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tego wieczoru, gdy już zmęczyliśmy się śpiewem, dorośli nasi zaczęli rozmawiać o dawnych czasach swej młodości.
Temat ten najprzyjemniejszy był zawsze dla nas, których wszyscy nazywali „dzieciarnią“. Słuchaliśmy z zainteresowaniem opowiadań o naszych wujach i ciotkach, nie mogąc sobie wyobrazić, że i oni kiedyś byli dziećmi. Obecnie tacy stateczni i rozsądni, czyż mogli kiedyś odbywać ze sobą takie same, jak my sprzeczki? Szczególnie tego wieczoru wuj Roger opowiadał mnóstwo rzeczy o wuju Edwardzie, a między innemi opowiedział nam, jak wuj Edward mając lat dziesięć, wygłaszał religijne kazania ze szczytu Kamiennego Pulpitu, dookoła którego teraz siedzieliśmy.
— Pamiętam go, jakby to było dopiero wczoraj, — mówił wuj Roger, — pochylonego nad krawędzią, z zarumienioną twarzą i oczami błyszczącemi podnieceniem, podnoszącego od czasu do czasu głos, jak prawdziwy ksiądz w kościele. Był tak zaaferowany swojem przemówieniem, że często ranił sobie ręce o ostry kant kamienia, a my patrzyliśmy na niego z podziwem. Lubiliśmy te jego kazania, lecz nie lubiliśmy, jak się zaczynał modlić, bo wymieniał zawsze imiona nas wszystkich, a wówczas przejmowało to nas dziwnym lękiem. Alec, czy pamiętasz, jak Julja się gniewała, gdy Edward pewnego dnia zaczął się modlić, aby Bóg powstrzymał ją od karjery artystki?
— Oczywiście, że pamiętam, — zaśmiał się wuj Alec. — Siedziała właśnie tutaj, gdzie teraz siedzi Celinka i w pewnej chwili wstała i wybiegła z sadu, przy furtce jednak odwróciła się i zawołała ze złością: „Uważam, że lepiej będzie, jak się pomodlisz o to, żeby Bóg dał ci trochę więcej rozumu, Edwardzie King. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam takich głupich modlitw, jak twoje“. Edward modlił się dalej, udając, że tych słów nie słyszy, lecz przy końcu