Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozsiewając wokół tę swoistą niewytłumaczoną słodycz, ten swoisty czar. Nawet błękitnookie herubiny, nucące nad polami porośniętemi złotogłowiem, musiałyby ucichnąć na chwilę, aby posłuchać baśni znikającej ziemi, opowiadanej srebrzystym dźwięcznym głosikiem. Takie myśli przebiegały przez nasze głowy, gdyśmy patrzyli na Historynkę i patrząc na nią do dusz naszych wstępował spokój. Nawet koniec świata nie był tak przerażający, gdybyśmy później pozostali razem, gdyby się nic wśród nas nie zmieniło.
— Już napewno zbliża się druga, — zauważyła Celinka, — a my tu tak spokojnie czekamy, jakbyśmy mieli jeszcze conajmniej godzinę czasu przed sobą.
Rozmowa przycichła. Rozglądaliśmy się dokoła w nerwowem oczekiwaniu. Chwile upływały wolno i każda najkrótsza nawet, wydawała się nam godziną. Czyż ta druga godzina nie nadejdzie? Byliśmy coraz bardziej podnieceni, nawet Piotrek przestał czytać Biblję. Każdy nieoczekiwany szmer, każdy szczegół widziany w oddali wywierał na nas piorunujące wrażenie. Gdy chmurka przemknęła po niebie, zasłaniając słońce i chwilowy cień padł na stary sad Kingów, twarze nasze pobladły i poczęliśmy drżeć, jak w febrze. Wóz przejeżdżający przez most skłonił Sarę Ray do przeraźliwego okrzyku. Zatrzaśnięcie drzwi w stodole wuja Rogera sprawiło, że nam kroplisty pot wystąpił na twarze.
— Nie wierzę, żeby miał być koniec świata, — rzekł Feliks, — i nigdy w to nie wierzyłem, ale chciałbym, żeby już nareszcie wybiła druga.
— Czy nie mogłabyś nam coś opowiedzieć, żeby ten czas się tak nie dłużył? — zwróciłem się do Historynki.
Potrząsnęła głową.
— Nie, toby się i tak na nic nie zdało. Ale jeżeli dziś