Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

namy się już o wszystkiem. Zostawimy drzwi do mieszkania otwarte, żeby słyszeć, jak zegar wybije drugą.
Nie mając żadnego ciekawego zajęcia, przenieśliśmy się do sadu i przysiedliśmy na najniższych gałęziach drzewa wuja Aleca, gdyż trawa po deszczu była jeszcze mokra. Dokoła nas było pięknie, spokojnie i zielono. Nad głowami mieliśmy wypogodzone błękitne niebo, po którem jeszcze od czasu do czasu przemykały jakiej drobne białe obłoczki.
— A ja wam powiadam, że nie wierzę, żeby to miał być ostatni dzień, — zawołał w pewnej chwili Dan i zaczął nagle gwizdać, przejęty dziwną radością.

Szkic chłopca siedzącego na gałęzi drzewa, przytrzymującego się ręką gałęzi powyżej

— Mógłbyś w każdym razie nie gwizdać w niedzielę, — zgromiła go surowo Fela.
— Jeszcze teraz nie widzę żadnej różnicy między Metodystami i Prezbiterjanami, chociaż już prawie skończyłem czytać Drugą Księgę Mojżesza, — odezwał się nagle Piotrek. — Kiedy wreszcie dowiem się czegoś na ten temat?
— W Biblji niema nic o Metodystach i Prezbiterjanach, — odpowiedziała Fela z przekąsem.
Piotrek spojrzał na nią zdziwiony.
— Jakto? — zapytał. — A gdzie się można o tem dowiedzieć?