Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, Dan! — zawołały jednogłośnie Fela i Celinka, obydwie wielce zgorszone.
Tylko Historynka spojrzała na Dana tak przyjaźnie, jakby się z nim zgadzała pod tym względem.
Przy śniadaniu jedliśmy mało, ale podczas obiadu poprostu nikt już nic przełknąć nie mógł. Po obiedzie niebo się trochę wypogodziło i z poza chmur wyjrzało jasne słońce. Doszliśmy do wniosku, że był to dobry znak. Fela oświadczyła, że gdyby miał być istotnie koniec świata, napewno przez cały dzień byłoby pochmurno. Na wszelki wypadek wszyscy ubraliśmy się starannie, a dziewczynki włożyły swoje nowe białe sukienki.
Zjawiła się Sara Ray, do dzisiaj jeszcze zapłakana. Wzbudziła w nas jeszcze większy niepokój, mówiąc, że matka jej wierzy w wiadomość wydrukowaną w „Przedsięwzięciu“ i jest pewna, że koniec świata nastąpi lada chwila.
— Właśnie dlatego pozwoliła mi przyjść do was, — szlochała Sara. — Gdyby nie wierzyła w koniec świata, napewnoby mi nie pozwoliła wyjść z domu. Ale jabym umarła, gdybym tu do was nie przyszła. Mama nawet nie gniewała się na mnie, jak jej powiedziałam, że byłam na pokazie magicznej latarni. Odrazu się zorjentowałam, że to jest zły znak. Nie mam wprawdzie białej sukienki, więc włożyłam biały fartuszek z falbankami.
— Strasznie dziwna historja, — pokiwała głową Fela. — Do kościoła nigdy nie kładziesz tego fartuszka, a jak ma być koniec świata, to ci go matka pozwoliła włożyć.
— Widzisz, nic innego białego nie miałam, — tłumaczyła się Sara. — Przecież to wygląda zupełnie, jak sukienka, tylko, że nie ma rękawów.
— Chodźmy do sadu i czekajmy, — zaproponowała Historynka. — Teraz jest pierwsza, więc za godzinę przeko-