Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przy śniadaniu apetyt nam nie dopisywał. Jakże ci dorośli mogą jeść tak dużo? Po śniadaniu i po odmówieniu modlitwy, czekało nas długie przedpołudnie, które trzeba było jakoś przetrwać. Piotrek, pomny danego słowa, wyciągnął z kuferka Biblję i począł ją czytać od pierwszego rozdziału.
— Całej napewno nie zdążę przeczytać, — skonstatował, — ale przeczytam chociaż tyle, na ile mi czasu starczy.
Tego dnia w Carlisle nie było kazania, a do Szkoły Niedzielnej mieliśmy pójść dopiero wieczorem. Celinka wyciągnęła z szuflady wynotowaną lekcję i zaczęła ją pilnie studjować. Dziwiliśmy się wszyscy, że była taka spokojna, gdyż żadne z nas w tej chwili nie mogłoby się zdobyć na to.
— Jeżeli nie będzie końca świata, to dobrze, że się lekcyj nauczę, — rzekła, gdyśmy jej zwrócili na to uwagę, — a jeżeli znów koniec świata będzie, to zawsze lepiej przedtem popracować. Powiem wam szczerze, że nigdy jeszcze w życiu nie uczyłam się niczego z taką trudnością.
Upływające wolno godziny były poprostu nie do zniesienia. Snuliśmy się niespokojnie po mieszkaniu, spacerując tam i z powrotem, tylko Piotrek wciąż pilnie czytał swoją Biblję. O jedenastej skończył Pierwszą Księgę Mojżesza i rozpoczął drugą.
— Nie wszystko z tego rozumiem, — przyznał się, — ale czytam każde słowo bardzo uważnie. Historja o Józefie i jego bracie była tak ciekawa, że na chwilę zupełnie zapomniałem o końcu świata.
W miarę upływania godzin Dan począł się coraz bardziej denerwować.
— Jeżeli już ma być ten koniec świata, — mruknął, gdyśmy szli na obiad, — to niech nastanie prędko, żeby się ten czas tak nie dłużył.