samym szczycie, z małym cyferblatem i wskazówką pokazującą zmiany księżyca oraz z maleńkiem zagłębieniem w drewnianych drzwiczkach, które zrobił ojciec, gdy był jeszcze chłopcem i nie mógł już wymyśleć żadnej innej psoty.
Otworzyliśmy frontowe drzwi i wymknęliśmy się nadwór z niezwykłem wzruszeniem w sercach. Powiał ku nam lekki wietrzyk z południa, cienie jodeł były długie i równo zarysowane; pogodne niebo wczesnego ranka roztaczało się nad nami błękitne i bezchmurne. Bardziej na zachód, poniżej polnego strumyka, ciągnęła się długa dolina, a nad nią pagórki, porośnięte sosnami, przetykanemi gdzieniegdzie bezlistnemi jeszcze bukami i klonami.
Za domem była kępka jodeł, mroczny cienisty zakątek, w którym wiatr hulał i gdzie zawsze pachniało żywicą. Nieco dalej ciągnęła się gęsta plantacja wysmukłych srebrnych brzóz i szemrzących topoli, a niżej nieco znajdował się dom wuja Rogera.
Naprawo od nas, otoczony również jodłami znajdował się sławetny sad Kingów, którego historję znaliśmy od najwcześniejszego dzieciństwa. Wszystko wiedzieliśmy o tym sadzie z opowiadań ojca i w wyobraźni niejednokrotnie biegaliśmy po nim.
Prawie sześćdziesiąt lat temu sad ten został założony, gdy dziadek King wprowadził po raz pierwszy do domu swoją młodą żonę. Przed ślubem dziadek ogrodził parkanem potężny południowy kawał pola, wystawionego na działanie promieni słonecznych. Było to najpiękniejsze, najbardziej urodzajne pole w całem gospodarstwie i sąsiedzi mówili młodemu Abrahamowi Kingowi, że zbierać będzie piękny plon pszenicy z tego kawałka. Abraham King, będąc człowiekiem małomównym, uśmiechał się tylko i milczał; lecz w wyobraźni widział już wizję przyszłych lat
Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/22
Wygląd
Ta strona została przepisana.